Profil użytkownika turin
Niezły jak na zwycięzcę Oscarowego i bardzo dobry jak na film z Affleckiem.
Miałem nadzieję na coś bardziej gotyckiego i Burtonowskiego, pamiętając Jeźdźca bez Głowy, a to tylko gore. Głupie, ale trudno spodziewać się wiele więcej po tym tytule. Uśmiałem się jak norka, zwłaszcza próbując wyobrazić sobie reakcję południowców z flagą konfederatów na zderzakach samochodów.
Niezbyt to wszystko się trzyma kupy, ale przynajmniej jest za filmem jakiś pomysł, czego nie można powiedzieć o większości współczesnych filmów. Szkoda, że nie pociągnęli tematu wielokrotnych pętli czasowych - to byłoby coś nowego.
Wspaniały dowód, że to kreatywne pisarstwo i dobre aktorstwo robią film, a nie budżet i efekty specjalne - nawet w naszych czasach. Choć są to całkowicie nowe historie, pełno jest nawiązań do oryginalnych opowiadań zarówno w fabule, szczegółach jak i klimacie, czyniąc prozę Conan Doyle'a trzeciej kategorii w porównaniu - zwłaszcza w pierwszym - chyba najlepszym - odcinku.
Nie chcę być kolejnym malkontentem narzekającym, że ostatni epizod nie dorówuje drugiemu, więc pochwalę go za bycie lepszym od pierwszego. Może patetyczny, konwencjonalny i naiwny, ale też troszkę straszny. Bane wyszedł naprawdę nieźle, daje Gotham popalić lepiej niż Joker i nawet w dobie czarnych bohaterów po dolara za tuzin potrafi wypchnąć widza ze strefy komfortu - za to (i tradycyjnie za obsadę drugoplanową) plusik. Minusik za oh tak amerykańskie zakończenie - z patosem i bez jaj.
Ludziom, którzy narzekali na pajączka wykreowanego przez Sama Raimiego nowa odsłona powinna przypaść do gustu: jest bardziej konserwatywnie, bardziej blockbusterowo, unikano jak ognia obrażenia fanów lub zniechęcenia mallowej publiczności. Nawet gdy wszystko wskazuje na to, że nie będzie pełnego happy-endu, to jednak okazuje się, że się myliliśmy. Poprawne, bez krzty inwencji, żadnego przebłysku geniuszu - emocjonalne i wizualne zero uniesienia. Plusik za ukłon do widza w którym wykładowca literatury mówi, że to nie prawda, że jest tylko 10 różnych fabuł: jest tylko jedna. Gdyby nie mój sentyment byłoby 5.
Zdecydowanie efektowny, przez pierwszą połowę się dzięki temu nieźle ogląda. Niestety to koniec zalet: Scott nie bardzo może się zdecydować, czy chce kręcić horror a'la Obcy, czy poważniejszy film SF z filozoficznymi aspiracjami niczym Łowca Androidów. W rezultacie film ani specjalnie nie straszy, ani nie zadaje żadnych interesujących pytań. Nie czuć napięcia, postacie raczej płytko nakreślone, brak spójnej i konkretnej koncepcji całości - słowem, film nie dostarcza tego, co obiecuje hype (jeśli ktoś jeszcze miał jakiekolwiek oczekiwania wobec autora Robin Hooda...)
'Zawieszenie niewiary' w oglądaną głupotę działa tylko wtedy, gdy świat wykreowany w filmie pochłonie nas bez reszty. Charyzma Downey'a Jr. w Iron Manie pozwalała zapomnieć o bezsensownej fabule, Dark Knight i Watchmeni zapierali dech tak, że nie było czasu na zastanawianie się nad wiarygodnością . W zmian za stanie się czasowo idiotą dostajemy kapitalną rozrywkę. Niestety oprócz jednego idiotyzmu za drugim 'Mściciele' oferują jedynie pranie po pyskach bez specjalnie powalającej choreografii i baaardzo kiepskie dialogi. Zdecydowanie lepiej obejrzeć samą kompilację scen z Hulkiem - to najlepsze jego wcielenie dotąd. O, zwłaszcza tą: http://www.youtube.com/watch?v=30lGrarz3MQ.
Remake o dziwo wierny oryginałowi (i zapewne powieści, na której oba filmy zostały oparte), a dzięki większemu budżetowi i postępowi sztuki kinematograficznej z charakteryzacją, operatorką i współczesną dbałością o realizm w miejsce gloryfikacji 'starego zachodu', nawet lepszy od niego. Nie spodziewajcie się tu akcji niczym w nowym '3:10 do Yumy', czy czarnego, groteskowego humoru Cohenów. To film w ich dorobku szczególny, hołd starej kinematografi udany bardziej niż 'Lady Killers'.
Film na pewno efektowny. Niestety, we wszystkim - aktorstwie, zdjęciach, montażu - Boyle nastawił się na popisywanie. Po pozytywnych opiniach spodziewałem się dobrej monodramy, dramatycznego studium człowieka na skraju życia i śmierci, niczym w 'Touching the Void'. Franco nie tylko nie udźwignął tej roli, nikt nawet nie próbował. Zamiast otumanionego bólem, zimnem, pragnieniem i głodem, lecz przepełnionego wolą przeżycia człowieka, mamy McGyvera komedianta - Ralston chyba nie byłby zachwycony.
Hermetyczność do kwadratu: to film o tańcu i tylko o tańcu, w dodatku wymagający znajomości opery dla zrozumienia szczątkowej fabuły. Flamenco jest tu nie tylko tematem, ale i medium poprzez które dokonuje się akcja.
Nie znam się na operze, więc oceniam film pod kątem walorów rozrywkowych i emocjonalnych bardziej niż estetycznych. Po prostu nie cierpię opery.
Niepozorny mały filmik. Nie mogę się zdecydować, czy podobał mi się bo lubię duet P&P;, czy lubię ich bo podobają mi się ich filmy.
Bardzo ładny, i co zaskakujące u Aronovskiego, stosunkowo lekki i zupełnie bezpretensjonalny film. Prosta, lecz nie banalna historyjka, sprawnie nakręcona i przede wszystkim zagrana. Nie wiem tylko skąd cały ten hype - nakręcanie się na ten film to gwarancja odniesienia zawodu.
Nie będę udawał, że zrozumiałem ten film. Niemniej połączenie luźnej fabuły, klimatycznych efektów dźwiękowych, wolnego tempa i późnej godziny zalicza go do dobrych tytułów na oglądanie w półśnie.
Rozbicie książki na dwa filmy ma zaletę - to pierwszy od chyba 'Azkabanu' Potter, który nie padł ofiarą wielkich skrótów i oszołamiającego tempa. Oczywistą wadą jest urwane zakończenie. Oglądając obie części na raz pewnie spokojnie możnaby dodać jeden punkcik. Aktorstwo Radcliffe'a jest drewniane niczym jego różdżka, ale zdąrzyliśmy się do tego przyzwyczaić, za to Emma Watson się wyrobiła i nie drażni. Ogółem niezła ekranizacja.
Część trylogii, której pozostałe części równie dobrze mogłby się nazywać 'Trawa' i 'Farba'. Zdjęcia ładne, ale w zasadzie nic się nie dzieje i równie dobrze możnaby zmontować sceny w innej kolejności - nikt nie zauważyłby różnicy.
Wielce oryginalne (i równie nierealistyczne) podejście do biografii. Dużo tu humoru, animacji i deklamacji wierszy Brodskiego, co powoduje, że film ogląda się z przyjemnością. Niestety najwyraźniej jego życie nie wystarcza na dwie godziny interesującego materiału i film zaczyna się dłużyć.
"Nikt nie lubi słuchać o cudzym nieszczęściu" mówi filmowa babcia. Film ten jednak właśnie do tego nas zmusza, jest tak przeładowany brutalną, czystą złością, że widzowi robi się niekomfortowo. Przy braku rozładowania napięcia, jakichkolwiek lżejszych nut, na pewno nie jest to weekendowy seans relaksacyjny. I choć jest porządnie zrobiony i naprawdę dobrze zagrany, za tą złość wylewającą się na mnie odejmuję punkcik.
Może nie idealna adaptacja, ale prawdopodobnie tak dobra jak to tylko możliwe.